„Autostrada, z której się nie wraca”

Panel zaćwierkał, a ciężkie, stalowe drzwi ustąpiły pod naciśnięciem klamki. W panujących w środku hangaru ciemnościach Giovanni wymacał i nacisnął włącznik światła.
- Zgadnijcie kto wrócił, maleństwa. – zamruczał, gdy jarzeniówki wyciągnęły z mroku kształty dziewięćsetjedenastek.
- Czuję się jak dziecko w sklepie z cukierkami. – powiedział Mateusz, wchodząc do hali.
- Jakieś reguły wyboru? – zapytał Franz, wpatrując się w czarne 996 GT3.
- Żadnych. – odparł Włoch – Niech nas niesie fantazja, w końcu dla któregoś jest to ostatnia okazja na ostre upalanie tymi cudeńkami.
Niemiec kiwnął głową i pociągnął za klamkę czarnego 911. Drzwi nie ustąpiły.
- Kluczyki powinny być w szafce na tamtej ścianie. – stwierdził Mateusz, przypominając sobie swoją pierwszą wizytę w hangarze, dzień po tym jak rozwalił firmową Carrerę.
- Dobra. GT3 dla mnie.
- Too soon, junior. – odpalił Giovanni, pociągając za brezent okrywający stojące nieopodal auto.
Spoglądała na nich para okrągłych reflektorów generacji 997. W połączeniu z jasnozielonym, nieco może zbyt jaskrawym lakierem i nietypowym spoilerem przywodziły one na myśl gotującą się do skoku, jadowitą żabę. Na masce, w miejscu gdzie normalnie błyszczało logo stuttgarckiej marki, widniały trzy litery.
- RUF RGT-8. – westchnął Kristofer – Klaus faktycznie musi mieć dobre znajomości, skoro ma tutaj nie tylko silnik, ale i cały egzemplarz.
- Albo Dieter zafundował swoim inżynierom niezły benchmark. – stwierdził Mateusz – V8 w 911… 542 konie niedoładowanej mocy. Wysoka poprzeczka, ‘Vanni.
- Moc to nie wszystko. – burknął Franz. Wyraźnie jednak wahał się.
- Wysokiej masy w tym cudeńku też nie uświadczysz, więc lepiej przemyśl wybór, Franz.
- Tym więcej satysfakcji będę miał ze skopania ci tyłka, Giovanni.
- Jak mocne auto mogę wziąć? – zapytał niepewnie Kristofer – Faktycznie, może wypadało by brać coś o porównywalnej…
- Choćbyś znalazł Carrerę GT – burknął Franz – Nie liczy się moc silnika. Liczą się umiejętności. Uważacie, że macie ich na tyle, żeby opanować te auta? Droga wolna! Wole moje 400 koni, niż…
- 650 EVO-R. – jęknął z zachwytu Kris, podchodząc do stojącego w kącie auta w matowej czerni – Ale to zbyt…
- Bierz! – warknął Franz – Nie masz na tyle jaj, żeby wyjechać tym z garażu, a co dopiero wykorzystać te 650 koni!
Kristofer wahał się, ale słowa Niemca zadecydowały.
- Zobaczymy. – odparł. – A co dla Ciebie, Mat?
- Nie popełnię drugi raz tego samego błędu. – pomyślał Mateusz, zmierzając w kierunku niebieskiego 911 – Gdy dostaliśmy dostęp do Drugiej Grupy, zgubiła mnie pycha.
- To. – stwierdził, dotykając dachu 997 Turbo.

Charkot zimnego boksera zakłócił nocną ciszę, gdy matowoczarna Gemballa Avalanche powoli wytaczała się z hangaru. Zaraz za nią podążył, śpiewając basem V8, jasnozielony RUF.
- Zatłuką nas za to. – stwierdził Kristofer, opuszczając szybę.
- Bzdura. – odpalił Giovanni, bawiąc się radiem – Wszystkich nas nie wypierdolą.
Chwilę później do pary zmodyfikowanych 911 dołączyło niebieskie Turbo. W porównaniu do nich, wydech pracującego na wolnych obrotach 997 uznać można było za cichy.
Giovanni wysiadł ze swojego RGT, z którego wnętrza łomotało teraz rytmiczne techno, i podszedł do drzwi hangaru. GT3’ka Franza zjechała powoli z niskiego progu, a Włoch przyłożył kartę do czytnika. Drzwi zaczęły się opuszczać, by kilkanaście sekund później znów pogrążyć Trzecią Grupę w ciemnościach pustego garażu. Całość, minus cztery sztuki.
- No, to lecimy z tematem, panienki. – rzucił do reszty. – Wycykani?
Franz nie odpowiedział, ale kostki jego dłoni pobielały, gdy te zacisnęły się mocno na kierownicy.
- Jak to organizujemy, ‘Vanni? – zapytał Mat.
- Na Poststraße mamy Totala. – odpowiedział Giovanni – Trzeba by dolać z dwadzieścia litrów do baku, mój jest prawie suchy. Zaraz za stacją jest ślimak na S1, a z niej wjazd na A14. Ruch będzie minimalny, na wjeździe na A14 ustawiamy się w kolejności od najsłabszego auta… pierwszy w kolejce daje trzy sygnały klaksonem i dzida.
- Dokąd?
- Dwadzieścia kilometrów na północny zachód jest zjazd na drogę numer 100, zadupie tam nazywa się bodaj Peißen. Ostatni na zjeździe w kierunku na Wittenbergę odpada. Alles klar?
Przytaknęli.
- To spieprzajmy stąd, zanim ktoś nas przydybie.
Trzy boksery i widlasta ósemka zaśpiewały pieśń swoich ludów, a dziewiećsetjedenastki rozpłynęły się w ciemnościach nocy. Pod Centrum Porsche znów zapanowała niemal perfekcyjna, niemiecka cisza.

- W sumie to głupio robimy. – stwierdził Kristofer, stawiając plastikowy kubek z wodą na skrzydle Gemballi. Giovanni odwiesił pistolet dystrybutora i ruszył do kasy. – Niebezpieczne to i szczeniackie.
- Słowo się rzekło, stary. – mruknął Mateusz, upijając łyk latte – Drogi wstecz nie ma. Co, mieliśmy rzucić losy? Będzie dobrze.
Szwed wlał w siebie kubeczek espresso i zapił wodą.
- Ja nigdy nie ścigałem się na ulicy, Mat.
- No. To po dzisiejszej nocy nie będziesz już prawiczkiem, Kris. Trzeba szukać pozytywów.
Kristofer uśmiechnął się blado.
- Trzeba. Szkoda, że to już się kończy. Dla jednego z nas. Nawet Franza zacząłem na swój sposób lubić.
Mat zerknął ukradkiem w kierunku czarnego GT3. Niemiec siedział za kierownicą z przymkniętymi oczami.
- Ja nie. – odparł.
- To co. – rzucił, podchodząc do nich, Giovanni – Dzisiaj spuszczamy szwaba po linie? – zaciągnął się trzymanym w ręku papierosem.
- Los zadecyduje. – odpowiedział Kristofer. – To cholernie dobry kierowca.
- A który z nas takim nie jest? – zapytał Włoch.
Retorycznie.

Światła awaryjne migotały miarowo, komponując się z pomrukiem pracujących na wolnych obrotach silników. Cztery 911, czarne GT3, niebieskie Turbo, jasnozielony RUF, matowoczarna Gemballa, stały jedna za drugą na wąskim poboczu. Widoczną na końcu pasa wjazdowego trzypasmową autostradą leniwie sunęły samochody ciężarowe, z rzadka wyprzedzane przez nieliczne osobówki.
Ciszę nocy przerwał dźwięk klaksonu. Zaraz drugi. I trzeci.
Po nim zaś, rozpętała się burza.

Czarne GT3 wskoczyło z rozbiegowego na skrajny prawy pas autostrady, cały czas nabierając prędkości. Mateusz kątem oka omiótł lewe lusterko, ale widząc w nim jedynie światła mknącego już w kierunku środkowego pasa RUF’a Giovanniego zmienił pas bez zastanowienia. Czteronapędowe Turbo wykonywało jego polecenia nienagannie, bez zawahania, choć pnąca się wciąż w zawrotnym tempie wskazówka prędkościomierza dobijała już dwóch setek.
RGT-8 było jednak jeszcze szybsze.
Giovanni zrównał się z nim po kilkuset metrach, skutecznie blokując możliwość wyprzedzenia mknącego przed nim Franza. Brutalna moc V8 nawet w „ośce” robiła swoje.
- Jednak znowu dałem się zrobić przy doborze auta. – pomyślał Mateusz, obserwując majaczącą na horyzoncie ciężarówkę – Całe szczęście, że tym razem szwab przeszarżował bardziej.
Zielony RUF parł przed siebie, po kolejnych kilkunastu sekundach osiągając wysokość drzwi GT3’ki. Mat wrzucił lewy kierunkowskaz, zaczął gest dłonią i…
- Fuck!
Gemballa pojawiła się na jego pasie znikąd. Odbił kierownicą w drugą stronę, nieco gwałtownie, zbyt gwałtownie na 270 kilometrów na godzinę. Wóz zatańczył pomiędzy pasem a poboczem, rwąc się spod bata elektroniki i jego kontr. Opony wyły na pograniczu przyczepności, a kontrolki systemów migotały niczym oszalałe. Gdy w końcu dyskoteka na zegarach zgasła a wóz odzyskał pełnię trakcji, tracił do reszty kilkadziesiąt metrów.
- A by cię szlag, Kris! – zaklął z bezsilnej wściekłości. Wiedział, że błąd był po jego stronie. Błąd, który mógł kosztować go kandydaturę. Ale miał szczęście.
Franz nie umiał odpuszczać.
Sto pięćdziesiąt koni różnicy stanowiło w tym pojedynku przepaść. RGT-8, choć atakowane najszybszym pasem przez Avalanche Kristofera, wysunęło się już przed seryjne GT3 na długość maski. Dwieście metrów przed nimi najwolniejszy pas okupował TIR, więc Franz miał jedynie dwa wyjścia.
Na delikatne odpuszczenie gazu i schowanie za Giovannim na środkowym pasie był zbyt dumny.
Na odbicie na pas awaryjny – zbyt rozsądny.
Sekundę-dwie później pozostał mu już tylko gęsty dym opon walczących o trakcję przy gwałtownym hamowaniu.
Tył czarnej 911’tki zamiótł szeroko, mijając się z naczepą o centymetry. Franz był dobry, opanował narowiste GT3 i usadził auto na środkowym pasie, ale…
- Pocieszające, że cyborgi też popełniają błędy. – mruknął Mateusz, odrabiając stratę i zrównując się z Niemcem na lewym pasie.
Gra toczyła się dalej.  

Franz zaklął, widząc jak niebieskie Turbo powoli wysuwa się na prowadzenie. Popełnił ten sam błąd, który Polak zrobił zimą – uniósł się pychą. Na prostej, płaskiej autostradzie moc była wszystkim.
Z Włochem i Szwedem sytuacja wyglądała jeszcze gorzej. Światła dwóch tunerskich 911’tek majaczyły już w oddali, ponad dwieście metrów przed nimi.
Łagodnie popłynął na najszybszy pas, w ślad za Mateuszem. Chwilę później śmignęli obok wyprzedzających się ciężarówek, przy tej prędkości zdających się stać w miejscu.
Gdy tylko znalazł się na ogonie konkurenta momentalnie poczuł, że jego GT3 zaczyna lepiej przyspieszać. Przekraczając 270 km/h na szybko rozważył różnicę maksymalnych prędkości. GT3 powinno osiągnąć około 305, Turbo… nie więcej jak 310. Różnica była niewielka, ale przy pustej autostradzie…
Kątem oka dostrzegł żółtą tablicę ostrzegawczą.
Nocne roboty drogowe.
Zwężenie do jednego pasa na wysokości Halle, za trzy kilometry.
Do finiszu dzieliło ich ledwie siedem, jeśli tylko Giovanniego i Kristofera przyblokuje…
… to wszystko rozstrzygnie się na ostatnich czterech kilometrach.
Wciąż nie był przegrany.

- Fuuuuck! – ryknął Giovanni, dostrzegając majaczące za kilkaset metrów, błyskające pomarańczowo pachołki. – Szlag by to!
Jedynym przejezdnym pasem sunął TIR, drugi właśnie dojeżdżał do zwężenia. Ciężarówki zajmowały swoją szerokością część pasa awaryjnego…
… nie było wyjścia, musieli hamować.
Szybko przekalkulował. 600-700 metrów, robiąc prawie 300 na godzinę…
Kristofer był tuż za nim, siedząc w jego tunelu aerodynamicznym. Gemballa Szweda miała zabójcze przyśpieszenie, ale przełożenia skrzyni i napęd na obie osie EVO-R sprawiały, że to jego RGT wygrywało w pojedynku prędkości maksymalnych.
Potrzebował jakieś 500 metrów żeby wytracić prędkość i zrównać ją z dopuszczalną na zwężeniu. To była ostatnia chwila, ale…
Hamowanie niemal do zera, na trzy kilometry przed metą…
- Z GT3 ani z Turbo tak czy siak nie przegram. – uspokoił się, wciskając hamulec – Ale warto pokazać, kto tu ma największe jaja.
Avalanche przemknęło obok niego, pasem awaryjnym, nie hamując.
Giovanni momentalnie zdjął nogę z hamulca i wcisnął gaz do dechy.
- Nie ze mną te numery, Wiking!

Mat intensywnie przeliczał punkt hamowania. Zakładając pełne zatrzymanie, z trzech setek których właśnie dobijali potrzebował, jeśli wierzyć przechwałkom Porsche, niecałe 7 sekund.
Dopiero świadomość, że w każdej sekundzie pokonuje przeszło 80 metrów sprawiała, że czas na hamowanie był…
- Teraz. – mruknął, zaciskając dłonie na kierownicy i wciskając hamulec do oporu.
Odczucia towarzyszące walce o utrzymanie auta na pasie były absolutnie brutalne. Miażdżące ciało pasy i opętańcza walka jego rąk, wspomaganych elektronicznym arsenałem, mieszały się z piskiem opon i kolejnymi biegami zbijanymi w półautomatycznej przekładni.
Po lewej zrównała się z nim czarna smuga GT3 Franza, Niemiec korzystał z niższej masy GT3, ale to Turbo było królem hamowania. Nie był przecież w stanie…
Uniósł wzrok, wiedziony dziwnym przeczuciem.
- Jezu. – szepnął.

Naczepa ciężarówki zbliżała się szybko, dużo za szybko.
Ocenił sytuacje. Na awaryjnym było za wąsko, wbije się między barierki i TIR’a…
Tylna prawa ćwiartka Gemballi Kristofera wciąż sunęła na wysokości jego przedniego zderzaka. Hamowali niemal w identycznym tempie.
Zdał sobie sprawę, że dali dupy.
Jej głębokość docierała do niego jednak dopiero teraz.

Kris poczuł, jak mokre od potu dłonie ślizgają mu się na kierownicy. Od naczepy dzieliło go kilkadziesiąt metrów, na liczniku miał wciąż ponad setkę…
Giovanni po jego prawej był w jednakowo fatalnej sytuacji. Obaj wbiją się w TIR’a jeśli…
Pachołki i słupki oddzielające wyłączone dwa pasy…
Robotników nie było.
Ściągnięty fragment nawierzchni, ale w miarę równo.
Kilka maszyn na skrajnym lewym, ale poza tym…
Podjął decyzje, ratować się ucieczką na pachołki i remontowany fragment. Jeśli Giovanni pomknie za nim, powinni dać radę.
Zaczął manewr.
Ułamek sekundy za późno.

Odbicie w lewo było odruchem. Naturalnym, podświadomym.
Nie widział już niczego poza wielką bielą tyłu naczepy.
Uciekać. Ratować się.
Gdzieś w podświadomości tkwiło mu, że wciąż ma obok drugi samochód, ale dla odruchu nie miało to znaczenia.
Poczuł uderzenie, ale było ono krótkie, ledwie szarpnięcie.
Zielony RUF skosił dwa pachołki i spadł twardo na pozbawiony warstw nawierzchni pas autostrady, wyrywając zderzak i wpadając w poślizg.
Kątem oka dojrzał po prawej rotującą, czarną smugę, ale liczba bodźców i przeciążenie pozbawiły go większości szczegółów.
Następujące sekundę później uderzenie tyłem w coś, co potem okazało się energochłonną barierką, pozbawiło go zaś na następne minuty resztek przytomności.

Uderzenie było gwałtowne i stanowiło całkowite zaskoczenie. Ściskana z całych sił kierownica wypadła mu z rąk, świat przed oczami zawirował.
Opony zapiszczały opętańczo, trafiony w tylną ćwiartkę wóz wyrwał się spod kontroli i postawił bokiem.
To, co nastąpiło w chwilę później, było najboleśniejszym uderzeniem jakiego w życiu doświadczył.
Ale, niestety, nie było końcem.

Z piskiem opon dohamował, zatrzymując auto za czarnym GT3 Franza. Przycisk awaryjnych wcisnął trzęsącą się ręką, kilkakrotnie chybiając. Cudem rozpiął szelkowe pasy, z klamką siłował się ponad sekundę.
Opanowanie. Musiał się opanować, sytuacja była…
W odruchu dostrzegł, że widoczny w środkowym lusterku TIR włącza światła awaryjne.
Z tego, co zostało z matowoczarnej Gemballi, unosiły się już języki jaskrawożółtych płomieni.
Rozerwane linie paliwowe, rozszczelniony bak…? Sytuacja jedna na tysiąc.
Los. Ślepy i brutalny w swej ślepocie.
Wyskoczył z auta, potknął, wywrócił, podniósł, rzucił biegiem. Franz wypadł ze swojego Porsche, ze sportową gaśnicą w ręku.
Od EVO-R dzieliło ich kilkanaście metrów. Widział, że postać we wraku się porusza, Kristofer przeżył uderzenie…
Dopadł drzwi. Gorąc był straszny, płomienie buchały od strony silnika.
Szarpnął ze wszystkich sił. Na próżno.
- Jezu, Mat… - usłyszał głos - … Nie zostawcie mnie…
Szarpnięcie. Drugie, trzecie, dziesiąte. Nic. Zakleszczone.
Syknęła gaśnica, płomienie na krótką chwilę przygasły. Bardzo krótką.
Franz cisnął zużytą gaśnicą, wyszarpnął z kieszeni telefon i w nerwach upuścił go na ziemię.
- Jebać. – przekrzyczał huk płomieni Mateusz – Wyciągniemy cię przez okno!
Ogień zaczynał parzyć. Nie dbał o to.
- Pomoc jest w drodze! – krzyknął Franz.
Zapięcie szelkowych pasów poddało się dość łatwo. Ujął Kristofera pod ramiona, a ten momentalnie zawył z bólu.
- Wytrzymasz, kurwa!
Ból smaganej płomieniami lewej połowy ciała stawał się nieznośny, z ledwością powstrzymywał się od odruchu ucieczki. Ogień zajmował już dach samochodu i przenikał do kabiny. To była ostatnia chwila.
Franz doskoczył do drzwi, razem pociągnęli Krisa w górę.
Szwed zawył, ale jego ciało ani drgnęło.
- Nogi. – jęknął cicho – Konsola przygniotła mi nogi.
Płomienie wdarły się do kabiny i objęły oparcie fotela. Odskoczyli od auta, Mateusz kilkoma uderzeniami zgasił tlący się rękaw marynarki.
Kristofer zaczął krzyczeć.
- Musimy mu połamać nogi! – Polak doskoczył do płonącego auta, ale zaraz musiał się wycofać - Tak damy radę, musimy…
- Mateusz…
Krzyk. Opętańczy, przebijający się przez huk ognia. Krzyk rozpaczy.
- … kurwa, Franz…! On…
- Mat… to… jemu już…
Rzucił się do przypominającego już kulę ognia auta, zaciskając z bólu zęby. Rozpalone szyby zaczęły strzelać i rozpadać na setki kawałeczków, jeden z odłamków utkwił mu tuż pod okiem. Krzyk Kristofera zamienił się w wycie.
Sięgnął do auta, na oślep, w transie, lewą ręką w płomienie.
Wiedział, że nic nie może zrobić. Nie chciał po prostu czuć tej dojmującej, upodlającej bezsilności.
Nie wytrzymał w walce z bólem, odskoczył od zamienionego w inferno samochodu.
Z auta dobiegł spazm bólu, a dźwięk ten wrył się w niego na wieczne niezapomnienie.
- Kriis! – rzucił się przed siebie, w ostatnim, beznadziejnym porywie.
Nie dotarł tam.
Ogromna siła cisnęła nim o ziemie, a oczy spowiła ciemność.
Poczucie porażki i gasnący, oddalający się jęk były z nim jednak do ostatniej chwili przytomności.
I końca życia.